Wczesnym popołudniem przekraczamy granicę unijno - serbską. Kontrola graniczna trwa krótko, zresztą ilość aut oczekujących na wjazd do Serbii jest niewielka. Pokonując pierwsze metry serbskiej drogi, widzimy potężny sznur samochodów, czekających na wjazd w drugą stronę. Jest to kolejka ciągnąca się przez setki metrów. Z zadowoleniem stwierdzamy, jak to dobrze że nie jedziemy w tamtą stronę.

Szybko pokonujemy nitkę drogi do Nowego Sadu. Warto w tym miejscu wyjaśnić, że właściwie na wszystkich mapach jest ona oznaczona jako autostrada. Tymczasem jest to zwykła jednojezdniowa droga ekspresowa, ale za to o niezłej nawierzchni i niezbyt dużym natężeniu ruchu. Jest ona oczywiście płatna.
Nasz plan dojazdu do Czarnogóry zakłada porzucenie tej drogi w okolicach Nowego Sadu i przecięcie Serbii drogą wiodącą przez miejscowości Szabac i Valjevo po to, by dojechać do drogi wiodącej nad morze z Belgradu. Naturalnie zamierzamy znaleźć po drodze jakiś niedrogi nocleg.

Wjeżdżamy do Nowego Sadu. Barwne przedmieścia, niska zabudowa, gdzieniegdzie widać rozpoczęte nowe inwestycje. Po obu stronach drogi widać szyldy kierujące do noclegów - nie mamy jednak zamiaru zatrzymywać się w Nowym Sadzie, lecz jedziemy przecież dalej. Wjeżdżamy coraz bardziej do centrum. Ale jazda na wyczucie przestaje już wystarczać. Zupełny brak jakichkolwiek oznakowań sprawia, że szybko się gubimy. Zawracamy, próbując dojechać do ostatniego jako tako oznakowanego miejsca. Nie jest to jednak łatwe. W końcu znajdujemy tabliczkę : Centrum - i zadowoleni jedziemy we wskazanym kierunku. Tymczasem widok zza okna coraz mniej to centrum przypomina. Pojawiają się jakieś slumsy, jezdnia robi się dziurawa, krawężniki koślawe, na poboczu gruz, śmieci, chodzą jacyś cyganie. Dla kontrastu, w tym brudzie, widać piękną cerkiew, przed którą stoi grupa lepiej odzianych ludzi i sprzed której słychać dźwięki rytmicznej, głośnej bałkańskiej muzyki - ślub. Jedziemy tak jakiś czas, tracąc coraz bardziej nadzieję na dojazd do centrum, gdy nagle prosta droga się kończy, skręcając ostro w lewo, a przed nami widać wody Dunaju. No tak. Tabliczka Centrum wskazuje w lewo - i widzimy, że ktoś zagospodarował pobliskie nieużytki tworząc olbrzymie centrum ... handlowe. Cóż.

Kluczymy więc dalej, nieco na pamięć, kierując się logiką, że jakiś most musi gdzieś być. Po paru minutach trochę bezładnej jazdy udaje się nam wreszcie na niego trafić. Przekraczamy Dunaj po pięknym, nowym moście, aczkolwiek zboczywszy nieco z głównej trasy : przed nami, po prawej stronie, wznosi się potężna, wspaniała i malownicza twierdza w Pietrovaradinie. Niestety, brak pod ręką aparatu cyfrowego, gotowego do zrobienia zdjęcia, uniemożliwił utrwalenie tego widoku. Most jest również okazały - widać że postawiony stosunkowo niedawno. Jego bardzo dobry stan techniczny oraz - jak mi się wydaje - posadowienie w miejscu wskazującym na tradycyjnie istnienie przeprawy mostowej, prowadzą do wniosku, że most istnieje niedawno, a jego poprzednik został zniszczony podczas agresji NATO na Serbię pod koniec lat 90tych. Dalej droga jest już w miarę dobrze oznaczona i biegnąca w miarę logicznie, toteż po kilku minutach wraca do nas poczucie spokoju.

Zmierzamy zatem w kierunku na Sabac i Valjevo drogą nr 21. Zrazu pokonujemy pasmo Fruskiej Góry - wąziutkie, kręte i jednokierunkowe drogi mozolnie pną się w górę. Potem zjazd w dół, w kierunku miejscowości Ruma, za którą mijamy autostradę Belgrad - Zagrzeb. I powoli zaczynamy się rozglądać na jakimś noclegiem, zwłaszcza że powoli zbliża się wieczór, zmęczenie narasta, tempo jazdy spada, bo droga jest dość zatłoczona a nawierzchnia nienajlepsza. Po drodze, co jakiś czas, widać różnego rodzaju niewielkie przydrożne budynki, na których widnieją szyldy wskazujące na motel bądź nocleg. Niekoniecznie chcemy jednak nocować przy samej drodze, zwłaszcza że zależy nam na bezpiecznym pozostawieniu auta. Postanawiamy zatem jechać dalej, do Sabaca.

Wjeżdżamy więc do Sabaca. Jest to niewielkie miasto, lecz z wyszperanych danych z sieci wynika, że powinno udać się znaleźć tu coś do spania. Trochę kręcimy się po tym miasteczku. W końcu udaje się nam wypatrzeć jeden szyld - ma to być hotel bodajże dwugwiazdkowy. Wjeżdżam na posesję, pokonując bardzo wysoki krawężnik. Na sporym, zaskakująco dużym i przestronnym placu stoi tylko jeden samochód. Parkuję obok i - zasięgnąwszy języka u grupy siedzących przy stoliku mężczyzn - kieruję się po schodach na piętro, gdzie ma znajdować się recepcja. Cały budynek jest bowiem bardzo duży, a jego parterowa część - remontowana - ma zapewne służyć w przyszłości jako restauracja.

Pokonawszy schody i niedługi korytarz, trafiam do recepcji. Ładne, zadbane wnętrze, i elegancko ubrana młoda pani. Pytam o nocleg na jedną noc, dwie osoby dorosłe i dziecko. Pani - z uśmiechem - przez chwilę sprawdza coś w stojącym przed nią komputerze i zaczyna mi mówić, że owszem, ma dla nas nocleg. Jest to apartament francuski (? - nie wiem co to takiego) i podaje mi cenę - w dinarach. Proszę o przeliczenie na euro - i pada odpowiedź : sto euro. Pani dalej mówi, że niestety jest to w tej chwili jedyny, w ogóle jedyny wolny pokój w całym hotelu ... Uśmiecham się do przemiłej pani - i mówię jej "do widzenia". Zdążyłem bowiem zauważyć rzucające się w oczy pęki kluczy, smętnie wiszących na tablicy za nią, jak też zapamiętałem jedno jedyne auto, stojące na wielkim parkingu przed hotelem ... Ciekaw też jestem, czy ta przemiła pani uważała, że dam się nabrać na tak prymitywny chwyt ... ?

Odjeżdżamy z Sabaca w kierunku na Valjevo. Postanawiamy, że ze względu na późną porę zatrzymamy się w czymś przydrożnym. Ale - jak na złość - niczego po drodze nie widać. A robi się coraz później. Jedziemy i jedziemy, aż trafiamy na jakiś objazd. A niech to ... Skręcamy posłusznie w lewo i - niespodzianka ! Zaraz przy tym skręcie stoi spory budynek (oczywiście spory jak na tę wioskę), na którym jest napisane - restauracja i motel. Od razu się zatrzymujemy. Idę do drzwi. Niestety, są zamknięte na cztery spusty, zaś całość wygląda na zamkniętą już bardzo długo. Patrzę jeszcze raz na całość i widzę, że pokoje gościnne są na piętrze. A obok znajduje się jakaś posesja, połączona garażem z tym właśnie budynkiem. Idę więc śmiało, zwłaszcza że widzę, że posesja jest zamieszkana.

Naprzeciwko mnie wychodzi gospodarz w wieku koło 50tki, a gdy mu mówię, że szukam noclegu, wyciąga do mnie rękę na powitanie. Gestem zaprasza na posesję. Zaskakująco miłe. Zaraz też przychodzi jego żona. Pytam o cenę, okazuje się że pokój ma kosztować 25 euro. Uśmiecham się do miłych gospodarzy i mówię, że oczywiście, chętnie przenocujemy. Pytam jeszcze tylko o możliwość zaparkowania auta za ogrodzeniem, na co Serb pokazuje mi, że on wyjedzie swoją zastawą i żebym wjechał na jego miejsce, a on stanie za mną.

Bierzemy potrzebne rzeczy i idziemy na górę. Gospodarze zapraszają na kawę, gdy tylko zaniesiemy rzeczy. Niezręcznie odmówić, ale po całym dniu jesteśmy zbyt zmęczeni, więc po krótkiej, sympatycznej rozmowie żegnamy się do rana. Gospodarze oczywiście zapraszają nas rano na kawę przed wyjazdem.

Pokój, w którym przyszło nam spać, jest spory, chyba największy ze wszystkich, które znajdują się na piętrze. Jest ich około dziesięciu, zaś sądząc po absolutnym braku śladów ludzkiej bytności mniemamy, że jesteśmy jedynymi gośćmi od bardzo długiego czasu. Wystrój pokoi każe sądzić, że inwestycja ta może być moim równolatkiem, mającym lata świetności zdecydowanie dawno temu.

Rozlokowujemy się w pokoju, robimy sobie herbatę (mały czajnik elektryczny zabieramy zawsze ze sobą, na miejscu nie ma nic z tych rzeczy). Po skromnej kolacji wychodzimy na balkon i oglądamy okolicę - jest absolutnie cicho, ruch samochodowy bardzo mały, auto przejeżdża raz na kilka minut. Nie widać też pieszych, podobnie jak nie słychać zwierząt domowych czy gospodarskich. Kilkadziesiąt metrów dalej jest tylko mały cmentarz.

Przychodzi wreszcie wieczorna pora. Idę do łazienki. Łazienka jest jedna, na wszystkie pokoje, bardzo duża, w minionych latach była zapewne uważana za wypasioną. Ale stan jej czystości jest ... taki sobie - wszystko pokryte wyraźną, jasną warstwą kamienia, znakiem czego nikt sobie od dawna nie zawracał tam głowy nadmiernym sprzątaniem.

Ciepła woda pozwala spłukać z siebie pozostałości całego dnia. Korzystam z niej z radością, która nagle i nieoczekiwanie się kończy - strumień wody, płynący z prysznica, nagle ustaje. Zamiast wody dobiegają za to odgłosy prychania i jęczenia, nieomylnie wskazujące wiadomo na co. Z prysznica wydostają się tylko nędzne krople przypominające rzadki katar. Cóż - zaskoczony tym wszystkim, resztkami wody spłukuję mydło z siebie, co trwa bardzo długo, po czym idę powiadomić żonę i córkę, że mają dziś przymusowy dzień dziecka od mycia. Na szczęście woda w spłuczce toalety jest przez cały czas.

Korzystając z kichających kranów udaje nam się nałapać pół szklanki wody, w której od biedy jedna osoba może umyć zęby. Na zęby pozostałej dwójki wystarcza woda, którą zwykle wozimy ze sobą w bagażniku auta. Przydała się jak znalazł. Idziemy spać. Śpię jak zabity, tylko przebudzając się od czasu do czasu słyszę przejeżdżające pobliską droga auta. Ale śpi się dobrze.

Rankiem szybko wstajemy, jemy śniadanie, i koło siódmej rano jesteśmy gotowi do drogi. Gospodarze czekają już na nas, siedząc przy stoliku pod zadaszeniem, proponują kawę. Ponownie odmawiamy z żalem, tłumacząc że daleka droga przed nami. Serb pyta, dokąd jedziemy, a gdy odpowiadam, że nad morze - tłumaczy którędy jechać, ile mniej więcej czasu się jedzie, jaka jest droga itd. Mówi, jak najwygodniej przejechać przez Valjevo. Staram się słuchać w skupieniu, ale widząc, że jego opowieść może być dla nas zbyt trudna (wszak wchodzi w grę bariera językowa), gospodarz bierze skądś gruby flamaster i rysuje nam przebieg drogi na papierowych tackach. Żegnamy z uśmiechem przemiłych gospodarzy - i w drogę.

Obiecałem sobie, że odwdzięczę się tym przemiłym ludziom za ich serdeczność - dlatego niniejszym to czynię : miejscowość, w której przyszło nam nocować, nazywa się Lojanice, zaś dom tych gospodarzy jest położony zaraz na rogu skrzyżowania na którym w lewo odchodzi droga na miejscowość Vladimirci. Z drogi głównej wygląda niepozornie, zaś z przeciwnego kierunku ruchu widać go doskonale. Chcąc tam przenocować miejcie tylko parę litrów wody dla własnych potrzeb higienicznych, bo widocznie różnie tam z tym bywa.



poprzednia strona <<<< | następna strona >>>>


pierwsza strona | strona główna


kontakt ze mną