(opis fotki dostępny po najechaniu na nią kursorem myszy)


Myśląc - Czarnogóra - przeważnie ma się na myśli wybrzeże Adriatyku. Piękne i rozległe góry są przecież mniej odpowiednie dla biernego, leniwego rodzinnego wypoczynku. Natomiast błękitne morze kusi i przyciąga.

Już pierwszego wieczoru po przyjeździe do Petrovaca, moja żona i córka postanowiły odwiedzić miejską plażę. Zbyt zmęczony dwudniową jazdą, by im towarzyszyć, rozpakowuję część rzeczy i oddaję się błogiemu lenistwu.

Obie zwiadowczynie wracają po zapadnięciu zmroku. Z krótkiej relacji wynika, że na petrovackiej plaży jest malowniczo, ale sama plaża jest wąska, gęsto zastawiona płatnymi leżakami, no i przede wszystkim brudna. Przypominamy sobie zatem, że uprzejmy pan Vuko polecał nam inną plażę, położoną bardziej na południe, ale bardzo blisko Petrovaca. Po analizie mapy i przewodnika odkrywamy, że nazywa się ona Lućice i sprawdzamy, jak do niej dojść.

Dlatego następnego dnia zmierzamy na tę plażę. Można wprawdzie pokusić się o podjechanie samochodem, ale ten mniej więcej kilometr odległości wolimy pokonać pieszo. Mijamy budynek tutejszej szkoły, przed którą rosną wyrośnięte palmy (ale fajnie mają miejscowe dzieci ...). Potem idąc wybetonowaną drogą mijamy wznoszące się po prawej stronie zalesione wzgórze - i jesteśmy na miejscu.

Przepiękna okolica, plaża położona między dwoma lesistymi wzgórzami ze skalistym brzegiem, dwie nieodległe wysepki przydają uroku tafli morskiej wody.

Jednak nasze rozczarowanie jest ogromne.

Plaża jest wprawdzie nieco szersza, niż plaża miejska, lecz niemiłosiernie zatłoczona. Owszem, na części komercyjnej może się trafić jakiś wolny parasol z dwoma leżakami, ale jakoś nie mam ochoty płacić za tę przyjemność dziesięciu euro. Natomiast w części niekomercyjnej plaży znalezienie kawałka wolnego miejsca graniczy z cudem. Do tego dochodzi gwar i muzyka z położonych tuż przy plaży bulwarowych lokali. Czuję, jak opadają mi ręce ...

Po usilnych poszukiwaniach znajduję kawałek miejsca, akurat na tyle, aby dało się rozłożyć dwa ręczniki. Otoczenie jest mało przyjemne, bo obok leży wyciągnięta na brzeg jakaś łódka, ale przynajmniej mogę udawać, że leżę. We trójkę się raczej nie położymy, bo nie ma na tyle miejsca, by zmieścić obok siebie trzy ręczniki. Poza tym o jakiejkolwiek wygodzie leżenia nie może być mowy, bo raz, że nie sposób wyprostować nóg, bo trzeba by było je trzymać na czyjejś głowie, a dwa, że rozłożenie rąk (lub ręki) może spowodować nieumyślne trafienie kogoś leżącego obok. Nie muszę dodawać, że dojście do wody wymaga ekwilibrystycznego lawirowania między dziesiątkami parasoli i ręczników, pomijając fakt, że minięcie się w tych warunkach z kimś wracającym z wody bywa niemożliwe. Na domiar złego znalezione przez nas miejsce położone jest siłą rzeczy z dala od brzegu, niemalże tuż pod murkiem, tak więc dreptanie do wody zajmuje sporo czasu.

Usiłując leżeć w tych warunkach (podczas gdy moja żona i córka poszły sprawdzić, jaka jest woda), zaczynam rozglądać się wokół siebie. Morze głów i parasoli. Wiele się nie porozglądam ... Skupiam się więc na podłożu. Gruby, żwirowaty piasek, poprzetykany ładnymi, okrągłymi kamieniami, pochylam się zatem nad nimi by obejrzeć je dokładniej. I zaraz rzuca mi się w oczy ilość śmieci, którymi te kamienie są poprzetykane. Jak okiem sięgnąć, gęsto od petów. Nie wiem czemu, ale zżółknięte, pomięte pety budzą we mnie od zawsze olbrzymią odrazę. Mogę więc napawać się swoją odrazą do woli. Oczywiście, pety nie są jedynymi składnikami tutejszej plaży. Towarzyszą im patyczki po lodach, jakieś ogryzki, foliowe opakowania i tak dalej. Wzdycham głęboko.

Długo się nie nawzdychałem, bo wraca moja żona z córką z informacją, że woda jest bardzo ciepła, ale ilość ludzi tkwiących w wodzie uniemożliwia cokolwiek. Poza tym w wodzie pływa pełno śmieci. Można sobie co najwyżej postać, bo popływać przy brzegu po prostu się raczej nie da. No cóż ... Zastanawiam się przez chwilę nad dwiema rzeczami. Po pierwsze, jak musi wyglądać o tej porze dnia (a jest przedpołudnie) plaża miejska, a po drugie - czy miły pan Vuko był kiedykolwiek na tej plaży. Wniosków nie chce mi się wysnuwać. Żadnych.

Ponieważ nigdzie stąd się nie ruszymy, siedzimy lub usiłujemy leżeć, licząc mijające kwadranse do chwili powrotu na kwaterę. Z nudów oglądam sąsiadującą z nami łódkę, ma przyczepioną do rufy jakąś sieć na stelażu, może to ma służyć do sprzątania wody ? Gdy przyglądam się szczegółom technicznym tego rozwiązania, na resztkach wolnego miejsca między mną a łódką usadawia się jakaś dziewczyna. Rozkłada słomianą matę, na której się kładzie, a jej pozostałym bagażem jest skromna torba, z której dziewczyna wyciąga jakąś książkę oraz paczkę papierosów.

Przez kolejną godzinę obserwuję tę dziewczynę - rzecz jasna dyskretnie. Wygląda bardzo dobrze, widać że jest zadbana, na twarzy rysują się jej ślady inteligencji, czyta książkę. Książka nie wygląda makulaturowo, więc pewnie nie jest to lokalny harlequin. Tym bardziej zdumiewa mnie to, co się dzieje w trakcie czytania. Otóż dziewczyna pali papierosa za papierosem (o ile pomnę, nie było to jakieś lokalne siano, ale nie mniej ni więcej tylko Marlboro). I każdy, dokładnie każdy pet ląduje wśród kamieni. Nie to, żeby dziewczyna odrzucała je kawałek dalej (chociaż nie bardzo miałaby gdzie), albo chociaż zagrzebywała wśród kamieni. Nie. Ona po prostu zostawia je tam, gdzie przypetowała, a że powtarza to swoje petowanie leżąc w jednej pozycji, toteż po godzinie leży tam piramida petów. Po godzinie dziewczyna zbiera swoje rzeczy i odchodzi, bezstresowo zostawiając po sobie ten syf, powiększony o rzuconą w to samo miejsce pustą paczkę po papierosach. Odprowadzam ją wzrokiem, myśląc - moje gratulacje !

Wczesnym popołudniem wracamy na kwaterę z poczuciem bezsensu. Zastanawiamy się, co będziemy robić następnego dnia, co wybierzemy, jaką plażę, skoro wybór jest - jak widać - żaden. I zaczynamy żałować, że nie pojechaliśmy docelowo jednak do Ulcinja.

Wieczorem znów poświęcamy się lekturze przewodnika oraz mapy. Na te piękne inaczej petrovackie plaże na pewno nie wrócimy. Ale na mapie zaznaczona jest również plaża przy położonej nieopodal miejscowości Buljarica. Ma się ona znajdować przy położonym nad morzem kempingu o tej samej nazwie. Trzeba tam wprawdzie podjechać samochodem, bo na piechotkę będzie to ze trzy kilometry, ale to nic - spróbujemy.

I następnego dnia przed południem ruszamy na tę plażę. Wyjazd spod kwatery, przejechanie przez Petrovac, wyjazd z niego, pokonanie jednego tunelu po drodze, skręt z Buljaricy nad morze i dojazd na znajdujący się tamże parking zajmuje kilka minut, a na liczniku wychodzą równe trzy kilometry. Od razu widać, że plaża Buljarica to po prostu kawał plaży, a nie jakiś urywek brzegu wydarty skalistym klifom, jak to jest w Petrovacu. Długi i szeroki brzeg, niewielka część płatna i ogromna część bezpłatna, na której widać sporo wolnego miejsca. Super ! Decydujemy, że zostajemy tam, i to nie tylko dlatego, że tego dnia i tak musimy tam zostać, ale również dlatego, że w porównaniu z tym, co widzieliśmy dnia poprzedniego, to się nam tu po prostu podoba.

I tak, zostawszy tego dnia na plaży Buljarica, zostaliśmy jej wierni do końca naszego pobytu w Czarnogórze. Szczerze mówiąc, ładniejszej i (o ile można tak to określić) wygodniejszej plaży nie ma w okolicy Petrovaca. A petrovackie obie plaże mogą się przy niej schować.

Dojechać na tę plażę z Petrovaca jest łatwo, nie ma żadnych trudności orientacyjnych, jedyne o czym należy pamiętać na początku to to, by nie skręcać w prawo zaraz za znakiem wskazującym na kemping Buljarica. Jest on bowiem postawiony w takim miejscu, że kusi ono do skrętu, ale jest to tylko niewielki placyk przed jakimś kioskiem. Jadąc nieuważnie można więc przywalić komuś w tę budę. Właściwy skręt znajduje się kilkadziesiąt metrów dalej.

Na plażę biegnie asfaltowa droga, dość wąska, po której kręci się sporo plażowiczów i przy której są porozkładane różne kramy. Należy więc zwracać uwagę na pieszych i na pojazdy jadące z przeciwka, szczególnie że brzeg asfaltu jest wysoki i nie zawsze da się zjechać na pobocze. Ta droga po kilkuset metrach (już nie pamiętam po ilu, ale mniej więcej po czterystu, może pięciuset) kończy się wjazdem na kemping, przedzielonym szlabanem. Nieco wcześniej, po lewej stronie, na olbrzymiej łące można zaparkować auto. Starszy, sympatyczny człowiek pilnuje tego interesu, siedząc u wjazdu, pozostawienie auta kosztuje bodajże dwa euro, za co rzecz jasna otrzymuje się jakiś kwitek. Niezależnie od dnia tygodnia nie zdarzyło się, by na tym parkingu zabrakło miejsca, może czasami trzeba było tylko kawałek dalej przejść.

Przy wejściu na plażę - przy części komercyjnej - znajduje się jakiś sezonowy lokal pod chmurką, w którym chętni posilenia się lub napicia znajdą coś do kupienia, aczkolwiek nie korzystałem z tego lokalu i szczegółów podać nie umiem. Natomiast przy parkingu stoi kilka straganów, na których można kupić owoce i warzywa, lody, wodę mineralną itd. Jedyny sklep spożywczy - a raczej sklepik - mieści się po prawej stronie drogi (patrząc od morza), niedaleko wylotu tej drogi na główną szosę. Nie poraża jednak ilością asortymentu - zaopatrzenie tylko w podstawowe rzeczy. Po drodze do sklepu można wybierać w różnego rodzaju plażowo - upominkowej chińszczyźnie, oferowanej na kilku - kilkunastu straganach. A poza tym - nie ma nic innego, w szczególności nie ma bezpłatnych toalet.

Charakteryzując plażę należy powiedzieć, że jest ona piaszczysto - kamienista. Im bliżej brzegu, tym rzecz jasna jest więcej kamieni. Kamieniste dno opada dość szybko, zaś woda jest bardzo czysta. Tuż przy plaży znajduje się kemping, oddzielony takim nieco wyższym krawężnikiem, jednakże nie jest to uciążliwe sąsiedztwo.

Dalsza okolica plaży jest bardzo malownicza. Położone nieco na prawo dwie niewielkie wysepki, widocznie również z Petrovaca, urozmaicają powierzchnię morza, po obu brzegach plaży znajdują się typowe dla tej części wybrzeża klifowe wzgórza porośnięte lasem, zaś z tyłu wnosi się solidnych rozmiarów masyw niewysokich gór. Wielokrotnie bywało tak, że nad tymi górami tworzyły się lub zatrzymywały chmury, idące z głębi lądu nad morze. Takie czapy chmur przydawały okolicznym widokom wiele uroku. Na szczęście nie zdarzyło się ani razu, by chmury te przesunęły się dalej, nad morze, i by przesłoniły słońce. Tak więc z jednej strony można było podziwiać w tym samym czasie błękit rozświetlonego słońcem nieba, górującego nad morzem, a z drugiej strony - nieco mroczne pasmo górskie, spowite chmurami.

A ponieważ spędziliśmy na tej plaży wiele godzin, przez co - jak sądzę - zdołaliśmy się wystarczająco dobrze rozeznać w tym wszystkim, czego po wypoczynku tamże można się spodziewać, mam zamiar napisać i o tym.

W tym miejscu kończą się bowiem same plusy, a zaczynają pierwsze, i to poważne, minusy.

Przede wszystkim plaża jest niesamowicie zaśmiecona. Śmieci, rzecz jasna, nie biorą się znikąd. Zdecydowaną większość plażowiczów stanowią tubylcy - mam na myśli Serbów i Czarnogórców, ilość innych nacji jest śladowa. Mogę podać przykład, że na - powiedzmy - setkę samochodów zaparkowanych na parkingu, co najwyżej dziesięć miało rejestracje innych krajów. Nie były to zresztą pojazdy nie wiadomo skąd ? te obce rejestracje to rejestracje z Czech, Słowacji, Węgier, Polski lub z Włoch. Innych - nie widywałem. Tak więc pośród plażowiczów są niemal sami Serbowie i Czarnogórcy. I ci właśnie (w uproszczeniu) Serbowie śmiecą niemiłosiernie. Niestety.

Zawsze zaczynaliśmy pobyt na plaży od odgarnięcia śmieci z miejsca, w którym mieliśmy się rozłożyć. I zawsze było co odgarniać, chociaż staraliśmy się wybierać miejsca w miarę wolne od sąsiedztwa innych turystów. Były to albo puste plastikowe butelki, albo jakieś papiery czy folia, o takich drobiazgach jak kolby po zjedzonej kukurydzy, jakieś pestki, resztki owoców, ogryzki, patyczki czy pety - nawet nie wspominam. Wszystko to było w ilościach zaskakująco dużych.

Z łatwością można zauważyć jedno - na plaży Serb wyrzuca obok siebie czy za siebie wszystko, co staje się śmieciem. Nie zwraca przy tym absolutnie żadnej uwagi na coś rozumianego jako czystość miejsca wypoczynku, bądź co bądź - publicznego. I o ile zdarzają się osoby, które zabierają ze sobą z plaży puste butelki czy tego typu przedmioty (inna sprawa, czy nie lądują one potem w przydrożnym rowie), o tyle na palcach jednej ręki mogłem zliczyć te rodziny, które produkowane na bieżąco śmieci chowały do jakiejś torebki, zabieranej ze sobą z powrotem.

Nie jest to kwestia tego typu, że brakuje tam śmietników. Nie. Co kilkadziesiąt metrów były umieszczone śmietniki w postaci dużych metalowych beczek. Kiedyś z ciekawości zajrzałem do kilku z nich pod rząd - były co najwyżej wypełnione w połowie, podczas gdy pryzmy śmieci leżały w niewielkiej odległości od nich.

Pewnego rodzaju logicznie powiązany z tym wszystkim jest fakt, że Serbom absolutnie te śmieci nie przeszkadzają. Są oni w stanie kłaść się koło tych pryzm, nie zwracając na nie najmniejszej uwagi. Odniosłem nieodmienne wrażenie, że taki styl funkcjonowania im po prostu pasuje. I to niezależnie od tak zwanego wrażenia, czy dany człowiek wygląda na człowieka wykształconego, cywilizowanego, czy też na prostego bądź nieokrzesanego. Jest rzeczą oczywistą, że część tych śmieci siłą rzeczy znajduje się prędzej czy później w wodzie i dryfuje pośród kąpiących się. Ma to zwykle miejsce w godzinach popołudniowych, kiedy zrywa się silniejszy wiatr w stronę lądu. Wśród dryfujących śmieci miejsce numer jeden miały u mnie pływające podpaski (dalibóg, nie zastanawiałem się, czy zużyte czy nie). Chociaż nie, skłamałem ... Zawsze mogło tak się zdarzyć, że znalazły się one w wodzie przypadkiem. Natomiast z całą pewnością nie przypadkiem znalazł się w wodzie dryfujący wałek do malowania, dłuższy czas obecny w wodzie, bo już trochę obrośnięty glonami. Z kolei numerem jeden spośród śmieci lądowych stały się dla mnie walające się po plaży zużyte pampersy. Część śmieci ląduje też w pewnym oddaleniu od plaży, niezależnie od tego, że trzeba zachować baczną uwagę na to, czy wędrując po względnie ustronnych okolicach nie wdepnie się przypadkiem w ekskrementy. Podejście Serbów do zachowania czystości jest więc zdumiewająco - łagodnie nazwijmy to tak - nieeuropejskie.

Kiedyś widziałem rodzinę bardzo porządnie wyglądających ludzi, wracającą z plaży. Ojciec kupił synkowi loda. Chłopiec - taki na oko siedmio-, ośmioletni - wyjął loda z papierka, po czym po prostu wypuścił papier z ręki. Na środku chodnika. Wśród ludzi. Jego rodzice to widzieli, ale - jak zauważyłem - było to dla nich tak naturalne jak to, że chłopiec włożył sobie zaraz potem loda do buzi.

Tak tam po prostu jest, taka panuje kultura.

Dlaczego o tym piszę - mógłby ktoś powiedzieć, że się czepiam, bo i u nas w Polsce, nad naszym morzem, jest pełno śmieci, i Polacy śmiecą, brudzą i są pod tym względem zapóźnieni. Odpowiadam - owszem. Polakom brakuje bardzo wiele. Tym niemniej w porównaniu z kulturą Serbów, Polacy są po prostu w pierwszej lidze. U nas też leżą śmieci na plaży, to się zgadza. Ale nie w takiej ilości. I nigdy nikt nie śmieci tak bezstresowo. Nigdy też nie widziałem, by u nas leżały pryzmy śmieci, podczas gdy śmietniki byłyby prawie puste. A takiego obrazka, jak u nas, że z przepełnionego śmietnika wylewa się strumień śmieci, porozrzucanych jeszcze dokoła kubła, w na plaży Czarnogórze nie widziałem nigdy. Tam śmietniki są co do zasady prawie puste - miejsce śmieci jest na plaży.

Podkreślam, że było to na plaży publicznej, niepłatnej, a więc pewnie nie sprzątanej (albo sprzątanej bardzo rzadko). Na plażach komercyjnych śmieci też jest dużo, ale wcześnie rano są one zbierane, o czym każdy wie. Natomiast nie umiem zrozumieć takiego stosunku do własnej przyrody, do własnego kraju, że tam gdzie nikt nie sprząta, bezstresowo śmieci się wokół siebie, po czym odchodzi się z tego miejsca jak gdyby nigdy nic. Pisząc o tym, na co można natknąć się jeszcze na plażach, chciałbym wspomnieć o czymś w rodzaju serbskiej niefrasobliwości. Otóż istnieje taka rzecz, jak coś w rodzaju nieliczenia się z innymi. Podam tu dwa przykłady.

Po pierwsze, zauważyłem że nie ma co liczyć na nadmierne poszanowanie prywatności. Wiele razy zdarzało się tak, że gdy rozkładaliśmy się stosunkowo niedaleko od wody (parę metrów, może trzy), to zawsze się znalazł ktoś, kto uważał za stosowne wcisnąć się jeszcze bliżej, rozkładając się dokładnie przed nami. Czasami zdarzało się, że rozkładając się w miarę pustym miejscu, po jakimś czasie zyskiwaliśmy sąsiadów, którzy uważali za stosowne rozłożyć się dokładnie dwa metry w bok od nas. Nie wiem z czego to się brało - na pewno nie z sympatii lub czegoś w tym rodzaju, bo nie zdarzyło się ani razu, by ktokolwiek do nas zagadał, zapytał o coś itd. Widywaliśmy i lepsze scenki (które szczególnie działały nam na nerwy), jak to kilkuosobowa rodzina rozkładała się dokładnie tuż przed nami, szła się pochlapać do wody, poleżała chwilę, po czym zostawiając cały majdan (w tym rozłożone maty czy ręczniki) szła gdzieś na kilka godzin, zajmując innym miejsce.

Po drugie, w skrócie mówiąc, Serbowie bywają też bezstresowi. Za przykład podam taką sytuację : otóż pewnego dnia naszymi plażowymi sąsiadami zostali ludzie w wieku koło pięćdziesiątki, będący z trzyletnim może chłopcem. Dziecku najwyraźniej trochę się nudziło, bo oni sobie woleli leżeć, niż iść z nim do wody. Dzieciak łaził sobie tu i ówdzie, aż w pewnej chwili zajął się rzucaniem kamieniami. Rzucały i rzucał, z początku drobnymi, potem coraz większymi. Jego opiekunowie patrzyli się na to obojętnie. U mnie zaś wzrastało poczucie zaniepokojenia, bo maluch rzucał tak, że kamyki leciały w naszym kierunku. Zastanawiałem się, kiedy dostanę kamykiem po głowie, bo lądowały one coraz bliżej. Po kilku minutach nie wytrzymałem, kiedy to kaliber kamieni miał wielkość połowy mojej dłoni. Bo gdy jeden z nich wylądował pół metra od mojej głowy, podniosłem się i powiedziałem po serbsku do malca - uważaj ! Chłopiec patrzył na mnie, po czym odwołała go jego opiekunka, powiedziała coś do niego, dała mu symbolicznego klapsa, spoglądając na mnie z wyraźną dezaprobatą. Szczerze mówiąc, olałem jej wzrok zupełnie, po czym położyłem się z nadzieją na spokojny odpoczynek. Aliści po kilku minutach ocknąłem się na odgłos sikania, które ów malec uprawiał może metr ode mnie. Jego opiekunowie bezstresowo leżeli sobie na ręcznikach i patrzyli przed siebie.

Odniosłem ogólne wrażenie, że na plaży każdy leży sam sobie, nie obchodzi go że komuś przeszkadza, że zachowuje się tak czy inaczej. Po prostu - jeśli coś ci przeszkadza w zachowaniu innych, jest to tylko twoja sprawa.

Żeby była jasność, ani razu nie spotkałem się na plaży z przypadkami niechęci czy nieprzyjaźni. Ale tak samo nie spotkałem się z minimalnym przejawem sympatii. Dominuje tylko obojętność.

Co do innych rzeczy - rzadko się spotyka krążących po plaży sprzedawców różnych towarów. Są oni nienachalni i mało widoczni. Czasami można spędzić na plaży cały dzień i nie zobaczyć żadnego z nich. Raz widzieliśmy też przechodzącego człowieka z menażerią w postaci małpy i węża, najwyraźniej w celu robienia sobie z nimi zdjęć, ale przeszedł tak szybko i w zupełnym milczeniu, jakby zarobek go wcale nie interesował.

Wśród kąpiących się popularne są zabawy z piłką, coś w rodzaju plażowego waterpolo, co akurat nie dziwi, jako że Serbia bądź Czarnogóra należą ponoć do krajów z bardzo silną reprezentacją w tym sporcie. Wydaje mi się też, że umiejętność pływania u miejscowych jest znacznie lepsza i powszechniej spotykana niż w Polsce.

Aha, i jeszcze jedno - na plażach Czarnogóry nie widać kobiet opalających się topless. Co również radzę wziąć pod uwagę.

Na temat plaż to by było na tyle, w kolejnej części opiszę dokładniej Petrovac.



poprzednia strona <<<< | następna strona >>>>


pierwsza strona | strona główna


kontakt ze mną